OPOWIEM CI O MNIE

Opowiem Ci o tym jak łatwo przegapić swoje życie. Mi się to prawie udało. Będzie to opowieść o licznych upadkach i podnoszeniu się z kolan. O tym, że duszenie w sobie emocji i pragnień może skończyć się życiem w “złotej klatce”.

Historia przemiany dziewczyny pełnej obaw przed tym jak zareaguje partner kiedy usłyszy moje potrzeby i oczekiwania w stosunku do niego i relacji, w szczęśliwą, szanującą się kobietę, która zawsze jest sobą, spełnia się w związku i realizuje swoje marzenia.

Wiem, że skoro mi się udało, to tym z Was, które są w takim momencie życia jak ja z przed kilku lat, też może się udać. 

MOJA HISTORIA

Wyrosłam w domu nieidealnym. Mama zajęta była wychowaniem piątki dzieci, które przyszły na świat rok po roku. To sprawiło, że miała zawsze mało czasu na dzielenie go między nami. Dla mnie, najmłodszej z rodzeństwa, stanowczo zbyt mało. Szybko nauczyłam się, że najlepiej nie zawracać jej głowy, bo zawsze miała coś do zrobienia. Ojciec z kolei, był zanadto wymagający. Trudno było sprostać jego oczekiwaniom. Musiałam jakoś przetrwać. Żyć tak, jak chcieli ode mnie inni. Nie generować problemów… i czekać na 18-te urodziny, by móc się wyprowadzić.

Od mamy nauczyłam się, że to co myślę i czuję nie jest najważniejsze. Że jak nie stawia się trudnych pytań i robi co trzeba, to wtedy jest dobrze. Dom rodzinny mocno na mnie wpłynął. Wyszłam z jednym bardzo silnym przekonaniem: “muszę się starać, żeby innym było ze mną dobrze, żeby byli ze mnie zadowoleni”. Nie wiedziałam jeszcze, jaką cenę przyjdzie mi za to zapłacić.

Chłopak, którego poznałam mając 16 lat, też nie miał łatwo. Dobrze się więc rozumieliśmy. Chęć ucieczki z rodzinnych domów zbliżyła nas do siebie. Oboje chcieliśmy jak najszybciej stanąć na własnych nogach. Gdy tylko dostałam do ręki dowód osobisty, zamieszkaliśmy razem. Byłam przekonana, że teraz będę żyła „po mojemu“, życiem przepełnionym miłością, pełnym pasji, będę spełniać swoje marzenia!

Na co dzień większość moich myśli pochłaniał partner: interpretowałam jego gesty, słowa, snułam scenariusze jego rekacji na moje postępowanie, przewidywałam jego zachowania, odgadywałam i zaspokajałam jego potrzeby i oczekiwania. Niczym w domu rodzinnym. Brałam odpowiedzialność za jego nastroje i uczucia. Chłonęłam jak gąbka jego smutek, złość, frustracje, podczas gdy mi samej było bardzo trudno określić własne emocje. Moja codzienność to było pasmo poświęceń i wyrzeczeń na rzecz związku. To wszystko sprawiało, że ku swojemu zaskoczeniu, stałam się ofiarą przemocy. Na dodatek zaczęłam myśleć, że chyba sobie zasłużyłam. Żyłam z przekonaniem, że to ja jestem niewystarczająco „dobrą“ dziewczyną, że gdybym była lepsza, wszystko wyglądałoby inaczej, więc starałam się jeszcze bardziej. Zupełnie zatraciłam siebie i poczucie własnej tożsamości.

W momentach, gdy byłam już zmęczona dawaniem, robiłam mu wyrzuty, że tak się poświęcam, a w zamian nie otrzymuję nawet słowa „dziękuję“. Rosła we mnie frustracja i wtedy obarczałam winą partnera. Moje pretensje spotykały się z kompletnym brakiem zrozumienia Słyszałam, że właściwie to on nie wie o co mi chodzi, że przesadzam i sama nie wiem czego chcę. Te trudne momenty wynagradzał każdy czuły gest. Dodawał chwilowej otuchy i przynosił nadzieję na lepszą przyszłość. Moje życie było nieustanną huśtawką emocji: od rozpaczy po euforię, od lęku po błogość i ukojenie.

Pamiętam, że czasami zdarzało się, że wracając do domu, stawałam na dole pod wysokim blokiem i patrzyłam w górę, na światło, które się paliło się w pokoju mojego partnera. I czułam, że nie chcę tam wejść. Nie chcę, bo będzie jak zawsze. Że on dostanie czego chce, a ja nie. Ogarniała mnie niemoc, wręcz fizyczna. Czułam, że nie chcę tego dłużej ciągnąć, a jednocześnie brakowało mi odwagi, aby cokolwiek zmienić.

Zrozumiałam, że czas wziąć za siebie odpowiedzialność. Dotarło do mnie, że jestem już zmęczona bycia grzeczną dziewczynką. Miałam dość bycia ciągle w gotowości, przygotowywania obiadków o wyznaczonej porze, ulegania w sprawach intymnych, słuchania z zaciekawieniem tematów, które zupełnie mnie nie interesują. Bycia wiecznie wyrozumiałą, gdy on ignoruje to co mówię. Nie chciałam już zmieniać swoich planów na jego prośbę, zgadzać się we wszystkim, ciągłe dopasowywać. Czułam w sobie niezgodę na takie traktowanie, a jednocześnie cisnącą mnie na szyi uprzęż. A w głowie głos: „nie stwarzaj kłopotów, doceniaj to co masz, nie szukaj dziury w całym“.

Czas leciał, a ja gasłam, bo ciągle brakowało mi odwagi. „Jesteś kłamczuchą! Tyle lat udawałaś, że tego chcesz. Zabrałaś mu kawał życia, nie doceniasz tego co masz“. Te myśli blokowały mnie przez wiele miesięcy. Bałam się, że tak właśnie ludzie będą mnie oceniać. Stary głos z dzieciństwa szeptał ciągle, żeby trzymać się tego co znane i poukładane. Wizja odejścia kusiła niepewnym, ale ekscytującym. Możliwościami wyboru, samodzielnego podejmowania decyzji. Czułam, że chcę sie przekonać, jak mogłabym żyć inaczej… Na moich warunkach.

Instynkt obudził się pewnego zwykłego dnia. Siedziałam na wykładzie, na studiach, na które on mnie namówił i po prostu usłyszałam ten głos:

„Jeśli teraz nie odejdziesz, to znikniesz. To jest ten dzień.
Złam reguły, idź w nieznane, zaufaj sobie. Tam czeka coś wyjątkowego.
Tylko z pozoru niebezpiecznego, ale Twojego”.

Wtedy zrobiłam coś, co wszyscy uważali za głupie. Zdecydowałam się. Bałam się bardzo. Wiedziałam, że nie będę miała komu się poskarżyć. To przekonanie wyniesione z domu, aby nie sprawiać kłopotów, trzymało się mnie jak huba drzewa. Ale bardzo chciałam udowodnić samej sobie, że mi się uda.

Wróciłam z uczelni do domu, spakowałam walizkę i wyprowadziłam się do wynajętego pokoju. Moja sytuacja materialna pogorszyła się z dnia na dzień. Musiałam bardzo się starać, by związać koniec z końcem. Ze zdumieniem odkryłam jednak, że wcale nie jestem stłamszona i smutna. Poczułam wreszcie, że jestem wolna, że mogę oddychać. Że może nie jestem jeszcze w domu, ale wracam „do siebie”. Byłam po prostu szczęśliwa.

Znalazłam sobie pracę. Poczułam sprawczość, decyzyjność, to że wszystko teraz zależy ode mnie. Po jakimś czasie zdobyłam się na odwagę i założyłam własną działalność gospodarczą. Wkrótce dzięki determinacji i ciężkiej pracy, miałam świetnie prosperującą firmę szkoleniową.

Zaczęłam poznawać siebie na nowo. Odkryłam, że to czego potrzebuję, aby być szczęśliwą i pewną siebie kobietą, mam w sobie. Wsłuchałam się w swój wewnętrzny głos, stałam się spójna z tym co myślę i robię. To sprawiło, że zaczęłam przyciągać do siebie ludzi, których chciałam, zarówno w biznesie, jak i życiu osobistym.

Dziś mam rodzinę: kochającego partnera i dwójkę dzieci. I pracę, która jest moją pasją. Nie myślcie jednak, że mój dom jest idealny. Stopień zrozumienia z obecnym partnerem musiałam sobie wypracować. Nauczyliśmy się ze sobą rozmawiać i szanować swoje osobiste wybory. Czasem się totalnie różnimy, ale dzięki temu czego dowiedziałam się o sobie po rozstaniach, umiem już otwarcie mówić czego pragnę. Nawet wtedy, gdy jest to dla niego niewygodne. Wiem, że to ode mnie zależy czy moje potrzeby będą zrealizowane. Bo tylko ja wiem, co jest dla mnie najlepsze.

Dlaczego opowiedziałam Wam tę historię? Ponieważ wiem, że skoro mi się udało, to tym z Was, które są w takim momencie życia jak ja z przed kilku lat, też może się udać. Potrzebujecie tylko wsparcia i jasno określonego kierunku oraz planu działania, skrojonego na Wasze potrzeby i możliwości. I to mogę Wam z pełną odpowiedzialnością zaoferować.

Jeśli ja mogłam to zrobić Ty również możesz tego dokonać

Spodobała Ci się moja historia? Chcesz ze mną współpracować? Zapraszam Cię na pierwszą, bezpłatną konsultację!